W celu ratowania rzadkiego gatunku środkowo-azjatyckich kóz—i panter śnieżnych, których życie od nich zależy—działacze na rzecz ochrony przyrody znaleźli niezwykłych sprzymierzeńców: myśliwych.
Kilka godzin po wylądowaniu na lotnisku Dushanbe w Tadżykistanie, Bill Campbell podskakiwał na tylnym siedzeniu Toyoty Land Cruiser podczas sześciogodzinnej podróży do małej wioski Anjirob, położonej zaledwie kilka kilometrów od granicy z Afganistanem. Licząca 700 osób osada położona jest pomiędzy strzelistymi grzbietami łańcucha górskiego Hazratisho, który stanowi bramę do Pamiru—nazywanego często „dachem świata”. W tych niedostępnych terenach występuje koza o nietypowo poskręcanych rogach zwana Markurem śruborogim (Capra falconeri heptneri). Spotkanie z nią jest celem wyprawy 65-letniego lekarza, który przebył długą drogę z Anchorage na Alasce, aby stanąć z nimi oko w oko.
Jego zadanie nie jest łatwe. Górscy roślinożercy są trudni do wyśledzenia. Ich brunatno-brązowa sierść sprawia, że spokojnie się pasąc zlewają się ze skalistym tłem. W kraju tym, po uwolnieniu go spod wpływu Związku Radzieckiego, żyło w 1991 roku zaledwie 700 kóz—jedynych przedstawicieli tego gatunku na naszej planecie. Połowa z nich żyła tam dokąd zmierza Campbell—na południowo-zachodnich obrzeżach Tadżykistanu, w Autonomicznym Regionie Gorno-Badakhshan, nazywanym tak do dziś od czasów sowieckich.
Za zmniejszanie się populacji tych zwierząt obarczano winą jak to zwykle bywa: utratę siedlisk, wypas zwierząt gospodarskich oraz przenoszone przez nie choroby. Przede wszystkim jednak gatunek ten cierpiał od dziesięcioleci na nieustającą presję ze strony kłusownictwa, nielegalnych polowań w celu zdobycia mięsa—organizowanych przez samych mieszkańców—a także sporadycznych, również nielegalnych polowań dla zdobycia trofeów.
W końcu jednak niekorzystna tendencja zaczęła się odwracać. Gatunek, który w latach 1994 i 2015 został sklasyfikowany jako „zagrożony” przez Międzynarodową Organizację Ochrony Przyrody (Union for Conservation of Nature – IUCN) i wpisany na Czerwoną Listę Gatunków Zagrożonych, już w 2015 roku uznano „za nieznacznie zagrożony”. Stan liczebny gatunku Bukharan markhor wciąż nie jest dobry, ale jego sytuacja stale się poprawia.
Tadżycka populacja tych kóz jest dziś ponad czterokrotnie większa niż miało to miejsce na początku lat 90-tych; ostatnie badania szacują liczbę zwierząt na 1900 sztuk. Spotkanie ich w terenie jest dziś o wiele łatwiejsze niż kiedyś—oczywiście jeśli wie się gdzie ich szukać. Rzadko słyszy się o takich historiach w czasach, które biologowie klasyfikują jako szóste masowe wymieranie gatunków. Tego samego zdania jest Campbell, który przeznaczył 120.000 dolarów na oddanie strzału do przedstawiciela tego zagrożonego gatunku.
Twierdzi, że „to chyba najdroższe polowanie na świecie, przeznaczyłem na ten cel większość moich środków”.
Tego typu polowania organizowane w celu zdobycia trofeum jest często przedstawiane jako niechlubny rodzaj ludzkiej aktywności. Jako sposób na zabłyśnięcie w towarzystwie bogatych mężczyzn, którzy w ten sposób chcą podkreślić swoją dominującą pozycję. Wayne Pacelle, prezes Humane Society of the United States, nazwał takie praktyki „okrutnymi, egoistycznymi, złodziejskimi i żenującymi.” Jimmy Kimmel w swoim monologu w telewizji w 2015 roku nawał je nawet „wymiocinami”.
Jednak podróżując kilka miesięcy później tym samym szlakiem co Campbell, zrozumiałem—pomimo tego jak bardzo prawda ta może być da wielu osób niewygodna—że Markur śruborogi przetrwał głównie właśnie dzięki takim bogatym myśliwym jak bohater naszego artykułu. W wielu wypadkach—jak twierdzą niektóre grupy naukowców—łowiectwo jest nieocenionym sposobem na uratowanie pewnych gatunków, a nawet całych ekosystemów w których te zwierzęta żyją.
Można podejrzewać, że niektórymi polującymi—z czego niektórzy może nawet nie zdają sobie sami sprawy—kierują niskie pobudki. Jednak spędziwszy trochę czasu z tuzinami tadżyckich przewodników oraz biologami zajmującymi się dzikimi zwierzętami (czasem pełniącymi obie te funkcje równocześnie), odkryłem dzięki dwóm wyprawom na markury, że takie szorstkie wypowiedzi na temat społeczności myśliwskiej są krzywdzące i ignorują fakty: zaangażowanie uczciwych myśliwych, którzy oddają się swojej pasji w sposób społecznie odpowiedzialny i zgodny z zasadami ekologii.
Myśliwi ci są w pewien sposób uprzywilejowani—jest to bowiem elitarne hobby niedostępne dla każdego chętnego. Campbell mówi „Jest to rodzaj aktywności tylko dla osób bogatych, takich jak ja.” Ma siwe włosy, nie stroni od ostrego języka i czasami nazywany jest przez znajomych “Dzikim Billem”. W swoich stronach w Anchorage prowadzi prywatną praktykę lekarską z zakresu psychiatrii. Mówi o sobie: „Zarobiłem pieniądze w starym stylu, przyjmując pacjentów jeden po drugim przez wiele lat.” Swoją przygodę z łowiectwem rozpoczął jako młody chłopak, polując na jelenie w pobliżu rodzinnego domu w Vermont. Później, gdy był studentem w Południowej Kalifornii, dzięki polowaniom stać go było na spożywanie mięsa. „To była alternatywa dla jedzenia ciągle masła orzechowego”, mówi.
W miarę jak jego majątek wzrastał Campbell zainteresował się egzotycznymi ale i trudnymi polowaniami w odległych krajach takich jak Nepal, Zimbabwe, czy Tajikistan.
Podpisując umowę na polowanie dewizowe zawsze nalega, aby być jedynym polującym z prawem do odstrzału. Czasami takie ograniczenie wynika z lokalnych przepisów: koncesja Saidi Tagnob (ozn. „polowanie w dół zbocza”), obejmująca obszar o powierzchni 74km kwadratowych, zezwalała w roku 2016 na odstrzał tylko jednej sztuki markura.
Gdy tylko Campbell dotarł na miejsce skupił się na omówieniu warunków terenowych obszaru polowania. Dziesięciu strażników przyrody pomagało nieść jego bagaż: plecak, strzelbę wraz z całym zaopatrzeniem potrzebnym by przetrwać kilka dni na bezludnych, zamarzniętych szczytach górskich. Grupa rozpoczęła podróż krętą ścieżką wzdłuż koryta rzeki. Wspomina: „Była to płytka, kamienista rzeka, dzięki czemu można było przejechać przez nią bez zmoczenia stóp.”
„W pewnym momencie dolina zwęża się i droga w górę prowadzi przez formację skał, którą lokalni mieszkańcy nazywają 'waginą'. Ma jedynie 1.5-3m szerokości. Przepływają przez nią wody całej rzeki, więc w tym miejscu jest dosyć głęboka. Skakanie z kamienia na kamień, żeby przedostać się w górę nurtu, było ekscytujące.” Już w młodości Campbell wspinał się w górach. Najwyższym szczytem jaki zdobył jest Half Dome w Narodowym Parku Yosemite. Dlatego też tego typu wyprawa bardzo mu się podobała.
Nieco dalej, Campbell i jego zespół natknęli się na grupę tubylców, którzy kopali małymi łopatami wzdłuż brzegów rzeki. Podejrzewa, że szukali tam złota. Kraj ten produkuje rocznie około 1.5 tony tego szlachetnego metalu. „Gdyby nie objęcie ochroną tych terenów i wykorzystywanie ich wyłącznie do organizacji odpłatnych polowań szansa jest spora, że wydobywano by tu złoto na skalę przemysłową, co skończyłoby się katastrofą ekologiczną”—uważa Campbell.
Dzięki organizacji polowań całe to środowisko przyrodnicze można pozostawić w stanie nienaruszonym. Alternatywa wydaje się być obiektywnie gorsza: zaawansowane górnictwo, powstanie siedzib ludzkich i rolnictwo. Czy nie warto poświęcić kilka starych zwierząt, aby zachować w dobrym stanie cały istniejący ekosystem?
Oczywiście nie jest to takie proste. Aby polowanie dewizowe było skutecznym sposobem na ochronę przyrody, nie tylko musi ekonomicznie konkurować z przemysłem, takim jak wydobycie kruszców czy wycinka drzew, ale również zniechęcać mieszkańców do kłusownictwa, które tak długo było zmorą markurów.
Kłusownictwo w przypadku tych kóz różni się od tego, które spotyka nosorożce czy słonie. Nagrodą nie jest tu róg czy kieł, które wyruszą następnie na Daleki Wschód, i zostaną użyte jako afrodyzjak lub w jakiś inny wymyślny sposób. Kiedy markur zostaje skłusowany, zazwyczaj pozostaje w rękach ubogiego Tadżyka, który zdobył w ten sposób pożywienie dla swojej rodziny. Niektóre markury były zabijane dla trofeów, większość jednak kończyła po prostu na lokalnych stołach.
Aby takie zorganizowane legalne polowanie odniosło zamierzony skutek dla regionu, musi przynosić wymierne korzyści nie tylko zwierzynie, ale i lokalnej społeczności.
W Pakistanie na początku lat osiemdziesiątych grupę przywódców plemiennych zaniepokoiła zmniejszająca się stale liczba kóz, gatunku markur (Capra falconeri jerdoni), bliskich krewnych podgatunku Bukharan z Tadżykistanu. Podobnie jak w Tadżykistanie, główne zagrożenie dla ich liczebności stanowiły niekontrolowane polowania w celu zdobycia pożywienia. Wspólnie wypracowano w końcu rozwiązanie. Lokalna społeczność rozpoczęła ochronę przyrody opartą o prostą zasadę: w zamian za rezygnację z kłusowania, miejscowi mężczyźni zostali zatrudnieni w roli strażników zwalczających nielegalne pozyskiwanie zwierzyny. Pomysł polegał na tym, by ich wynagrodzenie zapewniały przychody z koncesjonowanych polowań organizowanych dla zamożnych obcokrajowców. Poza wynagrodzeniem dla strażników ustalono, że upolowana zdobycz miała trafiać do miejscowych wiosek. Ewentualna nadwyżka pieniężna, miała być inwestowana zgodnie z potrzebami tych społeczności. Powstał projekt Torghar Conservation, który spowodował spadek kłusownictwa oraz szybki wzrost liczby markurów. W latach 1986-2000 projekt zarobił ponad 2,7 miliona dolarów na rzecz lokalnych gmin, podczas gdy populacja markurów zwiększyła się z kilkudziesięciu do około 3500 zwierząt.
Wiele górskich tadżyckich społeczności zapragnęło powtórzyć ten udany eksperyment. Dzięki wsparciu Niemieckiej Agencji Rozwoju (GIZ), nauczyli się jak monitorować i chronić markury, oraz objęli ochroną inne duże zwierzęta roślinożerne, takie jak Koziorożec syberyjski (Capra sibirica) i Owca Marco Polo (Ovis ammon polii).
W tym samym czasie międzynarodowa organizacja ochrony przyrody o nazwie Panthera, działająca na rzecz dużych dzikich kotów, rozpoczęła swój projekt w Tadżykistanie.
„Panthera ma specyficzne podejście do polowań dewizowych”, twierdzi Tanya Rosen, dyrektorka programów Panthera mających na celu ochronę panter śnieżnych (Panthera uncia) w Tadżykistanie i Kirgistanie. „Nie popieramy polowań na wielkie koty, ale w przypadku roślinożerców, które są ich naturalnymi ofiarami, jest inaczej”. Drapieżniki potrzebują pokarmu. Jeśli polowania dla obcokrajowców zwiększają w efekcie populację roślinożerców, to przynoszą one pośrednio korzyść populacjom drapieżników. Organizacja Panthera zaangażowała się w projekt ochrony markurów, zapewniając wsparcie logistyczne dla lokalnej ludności, w tym lornetki, lunety i pojazdy, szkoląc ich w zakresie monitorowania fauny i flory, wspierając je w kontaktach z rządem tadżyckim, Międzynarodową Unią Ochrony Przyrody (IUCN), oraz różnymi międzynarodowymi organizacjami myśliwskimi.
W tamtych czasach, gdy zaobserwowano spadek liczebności kóz, w Tadżykistanie polowania był zabronione. Niektóre kraje, takie jak Zimbabwe i Kostaryka, również zakazują polowań lub obejmują nim wybrane gatunki. W Zambii zabronione jest polowanie na lwy i lamparty. Całkowity zakaz polowań jest jednak raczej rzadko spotykany. Na początku 2017 roku parlament Kirgistanu odrzucił niewielką przewagą głosów wniosek o objęcie całkowitym zakazem polowań do 2030 r. wszystkie zwierzęta, jedynie z niewielkim wyjątkiem pozwalającym na kontrolę populacji niebezpiecznych drapieżników.
Aby zagraniczni myśliwi mogli legalnie wywozić zdobyte trofea, Tadżykistan musiał znieść zakazy, zalegalizować tego typu polowania i przystąpić do Konwencji o Międzynarodowym Handlu Gatunkami Zagrożonymi (Convention on International Trade in Endangered Species). Aby społeczności tadżyckie mogły wymóc takie zmiany w prawie musiały wykazać swoje zaangażowanie w dziedzinie ochrony dzikich zwierząt, udokumentować stopniowy wzrost populacji markurów i skończyć z kłusownictwem.
Tak więc w 2004 r. Tadżykowie rozpoczęli walkę z kłusownictwem i przeznaczyli 5600 km2 (obszar wielkości byłego województwa nowosądeckiego) na obszar ochronny dla kóz—z nadzieją, że zmiany te pozwolą im w przyszłości utrzymać się z samych polowań. „Przez wiele lat skupialiśmy się wyłącznie na ochronie i poprawie warunków środowiska”, mówi Rosen. Wszyscy pracowali jako wolontariusze. Początkowo nawet strażnicy przyrody pracowali za darmo.
Pierwsze legalne polowanie miało miejsce dopiero dekadę później—w roku 2014.
W marcu 2016 udałem się na wyprawę w ten rejon. Przy domowym posiłku złożonym z baraniny i ryżu, chleba i miodu, herbaty i soku wiśniowego, 63-letni dyrektor rezerwatu Saidi Tagnob wyjaśnił mi, że polowanie na dzikie zwierzęta było zawsze elementem ich codziennego życia, zanim on i jego współpracownicy zaczęli sobie zdawać sprawę jak unikalne są to zwierzęta. Aby je chronić, wykorzystują teraz fundusze pozyskane w ciągu trzech lat polowań—zezwalając danemu myśliwemu tylko na jedno polowanie rocznie—podnosząc przy tym poziom życia lokalnej społeczności.
Dochody z polowań wykorzystywane są do opłacenia na cały etat 10 strażników, którzy zajmowali się wcześniej kłusownictwem. Pieniądze uzyskane z odstrzału markurów pozwalają na zakup książek i mundurków szkolnych dla uczniów, oraz pensje dla nauczycieli.
Po obiedzie poszliśmy na spacer przez Anjirob, aż trafiliśmy na polanę. Patrząc przez dolinę ku Afganistanowi, Abdulkhaev wskazał mi ciągnącą się przez 3 kilometry czarną linię, osadzoną na dziesiątkach drewnianych słupów. Była to nowa, 3-kilometrowa rura wodociągowa, która dostarcza czystą wodę bezpośrednio do jego wioski. Uśmiechnął się, połyskując złotymi zębami i powiedział, że trwają prace nad jeszcze dłuższym rurociągiem o długości 15 kilometrów, który zapewni świeżą wodę szkole. Wszystko to jest możliwe dzięki przychodom z opłat za polowania.
Z uzyskanych 100.000-120.000 dolarów, które płaci myśliwy, 41.000 dolarów trafiaw ramach opłaty licencyjnej bezpośrednio do skarbu państwa. Z tego 8.200 dolarów zatrzymuje rząd, reszta zaś zostaje rozdzielona między władze regionalne i lokalne. Pozostała część—ponad 60 procent—zostaje wykorzystana tu gdzie odbyło się polowanie i zasila projekty takie jak wspomniane wodociągi.
Zdaniem Faroda Mamadnazarbekova, zastępcy przewodniczącego Komitetu Ochrony Środowiska Gorno-Badakhshanu, pieniądze które trafiają do skarbu państwa dzielone są sprawiedliwie—służą zarówno dzikim zwierzętom jak i społeczeństwu. Zakupywane jest za nie siano dla bydła—dzięki czemu nie konkuruje ono z dzikimi roślinożercami na pastwiskach—oraz dokarmiane są z dzięki nim dzikie zwierzęta na obszarach, gdzie roślinność po latach intensywnego wypasu bydła nie wróciła jeszcze w pełni do stanu pierwotnego. Powiedział również, że fundusze wykorzystywane są na szczeblu powiatu w celu wspierania rządowych działań w zakresie monitorowania dzikiej fauny i flory, a także zakupowany jest za nie węgiel do ogrzewania domostw, aby ludność nie musiała korzystać z drewna w celach opałowych, pozbawiając tym samym dzikie zwięrzęta naturalnego pożywienia.
Trudno określić ile z tego co mówi Mamadnazarbekov jest prawdą . Kilka osób powiedziało mi, że część pieniędzy wydawana jest na cele, które nie są usankcjonowane prawnie, i że rząd niekoniecznie wydaje cały swój udział w zyskach tak jak powinien. W kraju, w którym PKB na jednego mieszkańca wynosi zaledwie 804 USD, nietrudno zgadnąć, że wielu ludzi chciałoby na całym przedsięwzięciu zrobić. Przekupstwo i korupcja stanowią tu prawdopodobnie część kosztów prowadzenia działalności gospodarczej, nawet jeśli działalność ta jest związana z ochroną przyrody.
W odległości 60 kilometrów od Anjirob znajduje się wieś Zighar, w której mieszka 70-letni mężczyzna o imieniu Davlatkhon Mulloyorov. Razem z dwoma ze swoich czterech synów, Ayubem i Khodudodem, Mulloyorov nadzoruje największe w kraju polowanie na markury organizowane na obszarze około 150 kilometrów kwadratowych. Jego firma M-Sayod, zdobyła w przetargu trzy z dziewięciu pozwoleń na polowanie na kozy wydane w całym 2016 roku. Wszystkie one zostały „odsprzedane” zagranicznym myśliwym w formie pozwolenia na odstrzał: dwóm Amerykanom i jednemu Niemcowi. (Łącznie w całym kraju dziewięć zezwoleń trafiło do siedmiu Amerykanów, jednego Niemca i jednego z Rosjanina).
Podobnie jak Abdulkhaev, Mulloyorov szczyci się projektami finansowanymi ze środków publicznych, z których wiele dotyczy dostarczania czystej wody, zdrowia i edukacji. W ramach przyznanej koncesji na polowanie budowane są już wodociągi dla kolejnych trzech wiosek. Fundowane są stypendia dla chętnych na studia na uniwersytetach w Khorog’u i Dushanbe. Ma nadzieję, że dzięki pozyskanym środkom wkrótce wyśle kilka szczególnie uzdolnionych uczniów na naukę zagranicą. Gdy niedźwiedź pokiereszował jednego z wieśniaków, Mulloyorov wykorzystał pieniądze z polowań na pokrycie kosztów leczenia poszkodowanego. Ze środków tych opłacane są również projekty organizacji Panthera (dotyczą one badań nad naturalnym pokarmem panter śnieżnych) oraz zakupowane foto-pułapki rozstawiane przez firmę M-Sayod.
W 2013 roku dzięki takim urządzeniom udało się udokumentować występowanie 6 śnieżnych panter, zamieszkujących obszar rezerwatu na obszarze niecałych 100 kilometrów kwadratowych. W tamtym czasie była to najwyższa gęstość, jaką kiedykolwiek zarejestrowano dla dzikich kotów na całym świecie. Dwa lata później Rosen i jej zespół udokumentowali występowanie już 10-ciu osobników.
Pomimo widocznych korzyści, taka strategia ochrony wciąż jest uważana przez wiele osób za niestosowną. Ryzyko korupcji, biorąc pod uwagę wysokość przekazywanych z rąk do rąk kwot i poziom biedy w kraju, rodzi uzasadnione obawy. Trudno jednak spierać się o wyniki, przynajmniej do tej pory. Ponad 10 lat intensywnego wysiłku pozwoliło odbudować populację markurów w południowym Tadżykistanie.
Można zadać pytanie dlaczego po prostu nie utworzyć na tym obszarze parku narodowego, aby w ten sposób chronić unikalne dziedzictwo fauny Tadżykistanu? Główny powód jest taki, że akty prawne działają tylko wtedy, gdy istnieje stały dopływ środków pozwalających na aktywną ochronę przyrody. Poza tym stworzenie i utrzymanie parków z budżetu państwa było by niezwykle trudne w kraju równie biednym co Tadżykistan. Co więcej, wyznaczanie rezerwatów działa odgórnie, bez angażowania lokalnych społeczności, i dlatego rzadko jest skuteczne. Zakazy polowań mogą nawet doprowadzić do intensyfikacji kłusownictwa, zamiast je ograniczać. Dzieję się tak ponieważ ludzie odbierają takie przepisy jako ograniczenie możliwości zabezpieczenia potrzeb żywieniowych swoich rodzin, co nieuchronnie prowadzi do konfliktu ludności z rządem. Lokalne społeczności sprawują o wiele lepiej pieczę nad środowiskiem gdy wiedzą, że same są odpowiedzialne za powierzone im zasoby naturalne.
„Kluczem do sukcesu jest powiązanie możliwości utrzymania się lokalnych społeczności z ochroną gatunków.” —Tanya Rosen, Panthera
Gdy lokalna społeczność odnosi korzyści ekonomiczne ze zrównoważonego wykorzystywania dzikiej przyrody, stają się automatycznie najlepszymi zarządcami tych zasobów. „Kluczem do sukcesu jest powiązanie możliwości utrzymania się lokalnych społeczności z ochroną gatunków.” twierdzi Rosen. Nie wystarczy tylko korzystać z dochodów z łowiectwa, zbudować szpital lub szkołę, lub utworzyć stypendium dla utalentowanych studentów, dodaje. Ludzie muszą widzieć bezpośredni związek pomiędzy ochroną przyrody a wynikającymi z tego korzyściami dla nich.
Dzięki upolowaniu trzech markurów w zeszłym roku, Mulloyorov jest w stanie zapewnić byt blisko 550 osobom, jednocześnie podnosząc poziom ich życia. Przy okazji korzysta na tym populacja 10 panter śnieżnych . Jest to pewnego rodzaju faustowski „pakt z diabłem” współczesnego łowiectwa. Uważa, że „gdyby 30 lat temu można było polować w ten sposób na perskie pumy i tygrysy, to nadal by tu występowały”. To przesłanie ma zastosowanie nie tylko do markurów; w 2016 roku Tadżykistan wydał podobne pozwolenia na odstrzał 85 sztuk bliskiej wyginięcia owcy Marco Polo—podgatunku argali z wyjątkowo dużymi rogami—a także na syberyjskiego koziorożca, który występował licznie dopóki nie został wyniszczony przez kłusowników.
Muloyorov powiedział, że w latach dziewięćdziesiątych pumy śnieżne były często zabijane w odwecie za atakowanie pasącego się bydła. Można powiedzieć, że w Tadżykistanie pojawiło się nowoczesne podejście do hodowli zwierząt, niespotykane gdzie indziej. Pasterze mają obowiązek pilnowania swojego bydła. Jeśli puma śnieżna lub wilk porwą ich przychówek, to wina leży zawsze po stronie pasterza, a nie drapieżnika – powiedział mi. Zamiast wypłacać rolnikom bezpośrednie odszkodowania z powodu straconego przychówku, pieniądze z polowań przeznaczane są na budowę ogrodzeń chroniących przed drapieżnikami. W ten sposób dochody te pozwalają na bardziej pokojową, choć na pewno nie łatwą, koegzystencję ludzi i drapieżników.
Przebywająca w Saidi Tagnob grupa Campbella w grudniu ostatecznie opuściła dolinę rzeki i zaczęła wspinać się w górach. Grube okrywa śnieżna i zimne, przenikające do szpiku kości powietrze sprawiały, że trudno było im się poruszać. Wieczorem dotarli do prymitywnej chatki z cegły z przylegającym wychodkiem, zbudowanym przez strażników przyrody dla myśliwych. Rozpalono ogień w piecu na drewno, aby przygotować kolację, po czym część grupy zasnęła we względnie komfortowych warunkach.
Następnego wieczora wyprawa dotarła do małej ziemianki, która również była wyposażona w mały piec na drewno. Była to ich baza na pozostałą część wyprawy. „Wstawaliśmy wcześnie każdego dnia, szliśmy w górę i przeczesywaliśmy okolicę lornetką wypatrując zwierzyny”, wspomina Campbell. „Widzieliśmy około 150 markurów, w tym samice z młodymi. Kiedy polujesz aby zdobyć trofeum, wypatrujesz jednak wyłącznie bardzo starego kozła”.
Tylko dwa dni zajęło Campbellowi na znalezienie tego, czego szukał. Po zajęciu pierwszego stanowiska strzelił, ale pudłował. Dostrzegł w końcu inny cel, starego samca pasącego się samotnie—co wskazywało, że zwierzę zostało wyrzucone ze stada i nie było już częścią „puli hodowlanej”. Campbell znalazł dogodne miejsce i oddał strzał na odległość 314 metrów. „Piękne zwierzę na tle wspaniałej przyrody”, opisał spotkanie z dziewięcioletnim samcem markura. „Było to najbardziej ekscytujące polowanie w moim życiu.”
Isaac, myśliwy z RPA, który dwa lata wcześniej upolował markura na łowach zorganizowanych przez M-Sayod ma podobne wspomnienia. „To wszystko sprowadza się do wędrowania, wspinaczki i ciągłego poszukiwania zwierzyny”, powiedział. Po znalezieniu celu rozpoczyna się długi proces „podchodu tego konkretnego osobnika, aby znaleźć się w odpowiedniej odległości na oddanie strzału. Trudno jest nadążyć za tymi zwierzętami, są one bowiem królami gór”, powiedział.
Isaac ma refleksyjne przemyślenia. „Spotyka cię jednocześnie smutek i radości. Radość, bo osiągnąłeś to co chciałeś, ale jest też smutek. To bardzo emocjonalny moment, kiedy patrzysz na właśnie zabite zwierzę”, mówi.
Po udanym polowaniu strażnik odprowadził Campbella z powrotem do obozu, a pozostałych dziewięciu mężczyzn udało się w dół wyjątkowo stromego zbocza odzyskać tuszę. Gdyby Campbell miał okazję przyjrzeć się bliżej upolowanemu markurowi, odkryłby śruciny w jednej z tylnych nóg zwierzęcia. Dowód na to, że dawno temu kłusownicy próbowali zabić go dla mięsa. Zniekształcone kopyta markura nosiły ślady przejścia pryszczycy, prawdopodobnie przenoszonej przez wypasające się na tym samym terenie zwierzęta hodowlane. „Są to typowe problemy, z którymi spotykają się ludzie chroniący przyrodę w krajach rozwijających się”, powiedział Campbell.
Ogrzewając się w ziemiance, Alaskanin i 10 myśliwych tadżyckich świętowali jedząc szaszłyki. Pozostała część mięsa przeznaczona była do podziału pomiędzy mieszkańców pobliskiej gminy—pierwszeństwo mieli strażnicy i ich rodziny, następnie rozdzielano zdobycz pomiędzy pozostałych mieszkańców wioski. Oprócz ogromnej sumy, jaką Campbell zapłacił za swoją przygodę, wręczył każdemu z przewodników dodatkowe 200 dolarów, czyli kwotę przekraczającą średnią miesięczną płacę w Tadżykistanie.
Tak czy inaczej, ochrona przyrody sprowadza się do pieniędzy, między innymi dlatego niektórzy uważają, że alternatywą dla polowań są foto-łowy. Turyści z aparatami również wydają przecież znaczne pieniądze.
Niestety miejsca gdzie występują markury, czyli wzdłuż południowej granicy Tadżykistanu, dosłownie na rzut kamieniem od Afganistanu, nie są kierunkiem w którym większość turystów chce się udać na urlop—nawet pomimo pięknych krajobrazów i przyjaznych, gościnnych mieszkańców. Teren jest tu trudny, pogoda ekstremalna, a powietrze rzadkie. Tradycyjna infrastruktura turystyczna nie istnieje. Nie ma ani dobrych hoteli ani kwater. Często nie ma kanalizacji, a do niektórych miejsc nie doprowadzono jeszcze prądu. Znalezienie restauracji oznacza kilkugodzinną jazdę samochodem, co zimą wiąże sie z ryzykiem spotkania po drodze lawiny. Biorąc pod uwagę ostre warunki życia w tej części świata, zamożni myśliwi są jedyną nadzieją na przetrwanie dla zagrożonych wyginięciem dzikich zwierząt.
Na koniec zapytałem Campbella o sprawę amerykańskiego dentysty Waltera Palmera, który zastrzelił w Afryce, tuż za granicą parku narodowego Hwange w lipcu 2015 roku lwicę Cecil. Przez kilka tygodni po niefortunnym polowaniu, nagłośnionym na skalę międzynarodową, Palmer musiał stawić czoło atakom na swoją rodzinę i prowadzony przez siebie biznes. „Jest mi go żal”, powiedział Campbell: „Myślę, że ludzie, którzy zlinczowali go w Internecie nie zdają sobie sprawy z tego, ile zrobił dla ochrony przyrody.”
Campbell zna Palmera z mediów społecznościowych. „Nie byłbym zdziwiony, gdyby okazało się, że Walt wydaje rocznie pomiędzy 250.000 a 500.000 dolarów na polowania, natomiast ludzie, którzy go krytykują przekazali pewnie 25 dolarów dla Sierra Club. Kto więc więcej zrobił dla ochrony przyrody? To jest zupełnie inna liga.”
Nie tylko pomoc dla wiejskich społeczności tadżyckich ma tu znaczenie. Tego typu polowania postrzegane są również jako sposób na powrót do zrównoważonych relacji pomiędzy ludźmi a przyrodą.
„W dawnych czasach polowano z korzyścią dla całej wioski”, powiedział mi Munavvar Alidodov, biolog środowiskowy w organizacji Panthera, a także członek stowarzyszenia myśliwskiego Yoquti Darshay w Tadżykistanie. „Przestrzegano zasad etycznych: nie strzelano do samic w ciąży, nie strzelano podczas rui, pozyskiwano wyłącznie tylko starsze samce”. Od kiedy wprowadzono nowoczesną broń, wyjaśnia, każdy—nie tylko wykwalifikowany myśliwy— mógł łatwo zabić duże dzikie zwierzę. Stare zasady etyczne zostały szybko zapomniane. „Te organizacje społeczne próbują odtworzyć tradycyjną metodę łowiecką”, powiedział. Wykorzystują do tego celu nadarzającą się okazję: pasję zamożnych myśliwych.
Campbell planuje już następne polowanie w Tadżykistanie. Tym razem jego celem są owce Marco Polo. Czeka go więc jeszcze trudniejsze zadanie na wysoko położonym, odległym płaskowyżu Pamiru. „W głębi serca wiem, że robię dobrze, bo wspieram naprawdę skuteczną ochronę przyrody”. Dopisanie owiec na listę swoich sukcesów łowieckich kosztować go będzie około 40.000 dolarów.
Opracowanie na podstawie materiałów zamieszczonych na bioGraphic. Tytuł oryginału: Shoot to Save.