Świąteczne zawieszenie broni podczas I wojny światowej

Jak na krótki czas dobra nowina wstrzymała krwawe działania rządów.

W sierpniu 1914 r. główne potęgi Europy rozpoczęły wojnę z radosnym przeświadczeniem o jej szybkim końcu. Niemcy, rosnąca potęga o olbrzymich aspiracjach, która zajęła już terytorium całej Belgii, starały się szybko zaszachować Francję, zanim uda się zmobilizować Rosji i zapobiec w ten sposób perspektywie wojny na dwóch frontach. Tysiące młodych Niemców spodziewając się najwyżej sześciotygodniowego konfliktu wsiadało do pociągu śpiewając optymistyczny refren: „Ausflug nach Paris. Auf Widersehen auf dem Boulevard”. „(„Wycieczka do Paryża. Do zobaczenia ponownie na Bulwarze”).

Francuzi chceli pomścić utratę Alzacji i Lotaryngii na rzecz Niemiec w 1870 roku. Brytyjski rząd podejrzliwy w kwestii rosnącej potęgi Niemiec zmobilizował setki tysięcy młodych mężczyzn, aby „dać Hunom lekcję”. Na całym kontynencie, jak napisał brytyjski historyk Simon Rees, „miliony żołnierzy, rezerwistów i wolontariuszy …. ruszyło z entuzjazmem pod wojennymi sztandarami ….. Atmosfera była raczej wzniosła niż napięta”.

Każda ze stron spodziewała się zwycięstwa jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia. Jednak grudzień zastał obie strony konfliktu na froncie zachodnim – linii okopów ciągnącej się setkami kilometrów przez Francję i Belgię. W niektórych miejscach wzdłuż frontu walczący znajdowali się na mniej niż 30 metrów od siebie. Źle wyposażeni na zimowe temperatury żołnierze chronili się w okopach wykopanych w brudnoszarej ziemi.

Znajdujące się między nimi teren ziemi niczyjej uścielony było okropnymi pozostałościami wojny – zużytą amunicją i martwymi ciałami tych, na których amunicję tą zużyto. Szczątki wielu zabitych żołnierzy groteskowo wisiały na zasiekach z drutu kolczastego. Wioski i domy obróciły się w ruinę. Opuszczone kościoły zostały zamienione na siedzibę wojsk.

W miarę jak straty rosły, a wyjścia z impasu dalej nie było widać, po obu stronach frontu wojenna gorączka zaczęła powoli opadać. Po stronie oddziałów francuskich, belgijskich i angielskich walczyli Hindusi i Sikhowie z Indii, jak również Gurkowie z himalajskiego królestwa Nepalu. Wielu z nich zostało na siłę wcielonych do służby na froncie zachodnim i nie pałało chęcią do walki.

Ci poborowi zabrani na front z odległych kolonii zostali rozmieszczeni okopach na belgijskiej ziemi. Na froncie znaleźli się również Szkoci dumnie noszących swoje kilty pomimo grudniowego chłodu.

Niemieckim wojskom przewodzili Junkrzy, elita pruskich oficerów, przedstawiciele arystokracji. Wojsko składało się z bawarskich, saksońskich, westfalskich i heskich rezerwistów z których wielu mieszkało – a nawet urodziło się – w Anglii i mówiło po angielsku doskonale. Pomimo wysiłków Bismarcka, aby zjednoczyć księstwa niemieckie, wielu niemieckich żołnierzy było bardziej związanych ze swoimi rodzinnymi stronami niż z abstrakcyjną ideą narodu niemieckiego.

Towarzysze broni

Ściśnięci w zimnych, smaganych deszczem rowach, otoczeni rozkładającymi się szczątkami swoich towarzyszy, żołnierze po obu stronach ponuro trzymali straż. 7 grudnia papież Benedykt XV wezwał do zawieszenia broni na Boże Narodzenie. Propozycja ta spotkała się z niewielkim zainteresowaniem wśród przywódców politycznych i wojskowych. Jednak zupełnie inaczej postrzegały sytuację wyczerpane wojną oddziały frontowe.

Meldunek wysłany 4 grudnia przez dowódcę Brytyjskiego II Korpusu donosił o frontowym nastawieniu żołnierzy „żyj i pozwól żyć”. Mimo, że nie było to w pełni tego słowa znaczeniu braterstwo pomiędzy wrogimi siłami, tak jednak pojawiły się pewne inicjatywy zmierzające do pojednania. Żadna ze stron nie strzelała do drugiej w porze posiłków, a przeciwnicy coraz częściej rozmawiali ze sobą pomimo rozgraniczającego ich pasa ziemi niczyjej. W liście opublikowanym przez Edinburgh Scotsman, Andrew Todd z Royal Engineers informował, że żołnierze wzdłuż jego odcinka frontu, znajdując się „miejscami tylko 60 metrów od siebie …. zaczęli się zaprzyjaźniać”.

Zamiast strzelać ołowiem do swoich przeciwników od czasu do czasu wymieniali się gazetami (obciążając je kamieniami) i puszkami z racjami żywnościowymi. Czasami dochodziło to ostrej wymiany zdań czy obrzucania się wyzwiskami, ale ich nasilenie nie było większe niż „podczas niegroźnej stłuczki dwóch taksówek w Londynie”, donosił Leslie Walkinton z Queen’s Westminster Rifles.

W grudniu zapał bojowy frontowych żołnierzy osłabł. Wraz ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia coraz częściej wzdłuż linii frontu pojawiały się gesty dobrej woli. Na tydzień przed świętami oddziały niemieckie w pobliżu Armentieres przekazały swoim brytyjskim przeciwnikom „wspaniały” tort czekoladowy. Do tej wybornej oferty pokoju dołączono niezwykłe zaproszenie:

„Serdecznie zapraszamy do wzięcia udziału dziś wieczorem w koncercie organizowanym z okazji urodzin naszego kapitana – pod warunkiem, że jako goście dacie nam swoje słowo honoru, że pomiędzy 7:30 a 8:30 wstrzymacie się od działań wojennych….. Kiedy równo o 7:30 zobaczcie zapalone na skraju okopów po naszej stronie świece możecie bezpiecznie wychylić głowy, a my zrobimy to samo i rozpoczniemy koncert.”

Koncert odbył się tak jak uzgodniono. Według relacji naocznego świadka niemieckie oddziały śpiewały „jak Christy Minstrels”. Wszystkie piosenki zbierały entuzjastyczne brawa od brytyjskich żołnierzy, co skłoniło Niemców do zaproszenia ich do przyłączenia się do chóru. Gdy pewien brytyjski żołnierz śmiało krzyknął: „Wolimy umrzeć niż śpiewać po niemiecku”, to jego kpina spotkała się natychmiast z dobroduszną odpowiedzią niemieckich szeregów: „Śpiew w waszym wykonaniu bez wątpienia by nas zabił”. Koncert zakończył się entuzjastycznym wykonaniem „Die Wacht am Rhein” i został zamknięty kilkoma strzałami celowo skierowanymi w ciemne niebo – sygnałem, że krótki odpoczynek czas zakończyć.

W innych miejscach frontu porozumiano się w celu pochówku zabitych oraz zapewnienia odpowiedniego leczenia rannym żołnierzom.

Geoffrey Heinekey z Queen’s Westminster Rifles opisał w liście do matki wydarzenie, które miało miejsce 19 grudnia. „Niektórzy Niemcy wyszli z podniesionymi rękoma i zaczęli zabierać rannych, więc my również natychmiast wyszliśmy z okopów i zaczęliśmy znosić naszych” – wspomina. Niemcy skinęli w naszą stronę i wielu z nas podeszło do nich porozmawiać, prosząc by pomogli nam pogrzebać naszych zabitych”. Trwało to cały ranek. Rozmawiałam z kilkoma z nich i muszę powiedzieć, że wydali mi się wyjątkowo dobrymi ludźmi…. Jakkolwiek ironiczne by to nie zabrzmiało. Noc wcześniej walczyliśmy ze sobą, a rano paliliśmy w zgodzie ich papierosy, a oni nasze”.

Piłka nożna na ziemi niczyjej

Wkrótce rozmowy wzdłuż frontu zwróciły się ku perspektywie formalnego zaprzestania działań wojennych na cześć Bożego Narodzenia. Podobnie jak to było wcześniej pomysł ten spotkał się z oporem przełożonych. Historyk Stanley Weintraub, w swojej książce „Cicha Noc: Historia bożonarodzeniowego zawieszenia broni”, napisał:

„Większość dowództwa patrzyła nieprzychylnie na wcześniejsze bratanie się się stron. Jednak rozejm na Boże Narodzenie to co innego. Rozluźnienie atmosfery w czasie świąt Bożego Narodzenia osłabiło ducha poświęcenia wśród żołnierzy, którym brakowało ideologicznego zapału. Mimo wysiłków propagandzistów, niemieccy rezerwiści nie wykazywali oznak nienawiści. Namawiani do pogardy dla Niemców Brytyjczycy nie widzieli żadnego powodu, żeby odbijać francuskie i belgijskie drogi oraz pola kapusty. Jak w przypadku większości wojen żołnierze ci walczyli po prostu w celu ochrony swoich bliskich oraz pozostałych członków społeczeństwa.”

W pewnym sensie sama wojna toczyła się w obrębie rodziny, ponieważ zarówno cesarz Wilhelm II z Niemiec jak i król Anglii George V byli wnukami królowej Wiktorii. Co ważniejsze, wszystkie walczące narody były częścią kultury chrześcijańskiej. Ironia tego faktu nie umknęła uwadze tych, którzy zostali skazani na spędzenie Bożego Narodzenia na froncie.

W wigilię niemiecka strona frontu promieniała blaskiem świecących się Tannenbaum – małych choinek ustawianych, czasem pod ostrzałem, przez żołnierzy zdeterminowanych do upamiętnienia tego dnia. „Dla większości brytyjskich żołnierzy niemiecki zapał do świętowania Bożego Narodzenia było szokiem. Ich propaganda ciągle wspominała o bestialstwie wroga. Niemcy zaś uważali Brytyjczyków i Francuzów za bezdusznych materialistów niezdolnych do obchodzenia świąt” – napisał Weintraub. Francuzi i Brytyjczycy uważający Niemców za pogan – a nawet dzikusów – nie spodziewali się, że ci będą ryzykować życiem dla choinki” – napisał Weintraub. Ze zdumieniem więc obserwowali jak ci uparcie wysuwali się z okopów, aby ponownie ustawić drzewka uszkodzone w wyniku ostrzału”.

Hinduskim poborowym świecące się choinki przypominały latarnie, których używa się podczas hinduskiego „Święta Świateł”. Niektórzy z nich musieli się na pewno zastanawiać, po co znaleźli się o chłodzie i głodzie w obliczu samotnej śmierci tysiące kilometrów od swoich domów jako żołnierze w wojnie, w której narody chrześcijańskie stanęły przeciwko sobie. „Nie myśl, że to jest wojna” – napisał jeden z żołnierzy z Pendżabu w liście do krewnego. „To nie jest wojna. To koniec świata”.

Po każdej stronie tego bratobójczego konfliktu znaleźli się ludzi zdeterminowani do praktykowania tradycji świąt pomimo trwającego konfliktu. Gdy święta nadeszły niemieckie wojska krzyczały do brytyjskich: „Wesołych Świąt Bożego Narodzenia, Anglicy!”. To pozdrowienie wywołało raz szyderczą odpowiedź jednego ze szkockich żołnierzy, którego zdenerwował fakt, że został nazwany Anglikiem: „Wzajemnie Frycu, tylko nie udław się angielską kiełbasą!”.

Zimno niespodziewanie odpuściło przynosząc wytchnienie żołnierzom. Wzdłuż całego frontu wojska powychodziły ze swoich okopów i umocnień, podchodząc do siebie ostrożnie. Na pasie ziemi niczyjej wymieniano pozdrowienia i uściski dłoni, a nawet prezenty otrzymane w paczkach od rodzin. Niemcy wręczali pamiątki, które zwykle zdobywano tylko poprzez rozlew krwi – kaski z charakterystycznym kolcem na czubie oraz klamry do pasów z napisem „Bóg z nami”. Wymieniali je na podobne brytyjskie bibeloty. Kolędy śpiewano po niemiecku, angielsku i francusku. Wykonano kilka zdjęć brytyjskich i niemieckich oficerów stojących obok siebie i nieuzbrojonych.

W pobliżu Ypres Niemcy i Szkoci upolowali dzikie zające, które posłużyły do świętowania. Być może to wysiłek związany z gonieniem za zwierzyną zrodził pomysł rozegrania meczu piłki nożnej. Nie było trzeba wiele, aby zainspirować młodych mężczyzn – z których wielu stanowiło angielską młodzież rekrutowaną czasami prosto z boisk piłkarskich do wojska – do rozegrania meczu. Liczne relacje w listach i gazetach świadczą o tym, że w Boże Narodzenie 1914 roku niemieccy i angielscy żołnierze grali w piłkę nożną na zamarzniętej murawie pomiędzy liniami okopów.

Brytyjski artylerzysta polowy porucznik John Wedderburn-Maxwell opisał to zdarzenie jako „chyba najbardziej niezwykłe wydarzenie całej wojny – rozejm żołnierski bez żadnych sankcji ze strony oficerów i generałów….”.

Nie znaczy to, że ta impreza sportowa spotkała się z bezwarunkową aprobatą. Przypadkowa wymiana ognia wzdłuż frontu przypomniała, że oficjalnie wojna wciąż jeszcze trwa.

Pewien żołnierz znajdujący się na tyłach linii frontu, „wychudły, blady, z grubym ciemnym wąsem i kapturem nasuniętym na oczy” przyglądał się tej spontanicznej erupcji chrześcijańskiej wspólnoty z nienawistną pogardą. Ten niemiecki posłaniec polowy pochodzący z Austrii wyszydzał zachowanie swoich towarzyszy, którzy wymieniali pozdrowienia bożonarodzeniowe ze swoimi brytyjskimi odpowiednikami. „Takie coś nie powinno się zdarzyć w czasie wojny” – grzmiał kapral Adolf Hitler. „Czy oni stracili nawet resztki niemieckiego honoru?”. „Hitlerem kierowało coś więcej niż patriotyczne nastawienie”, zauważył Weintraub. „Choć był ochrzczonym katolikiem, odrzucał wszelkie obrzędy religijne, nawet wtedy gdy jego jednostka świętowała w piwnicy klasztoru Messynów”.

Co gdyby ….?

2 stycznia 1915 r. w relacji ze świątecznego zawieszenia broni na froncie London Daily Mirror napisał, że głoszona przez władzę „ewangelia nienawiści” straciła moc wywierania presji na żołnierzy, którzy poznali swoich odpowiedników z przeciwnego okopu.

„W sercu żołnierza rzadko gości nienawiść” – skomentowała gazeta. „Idzie do boju, bo taki jest jego zawód. Nie rozważa dlaczego doszło do wojny. Walczy o swój kraj stając przeciw jego wrogom. Wspólnie z innymi ryzykuje swoje życie. Dobrze wie, że jego towarzysze nie są złymi ludźmi”.

„Wielu brytyjskich i niemieckich żołnierzy oraz oficerów liniowych postrzegało się wzajemnie jako ludzi honoru”, napisał Weintraub. Dowództwo i oddziały zrozumiały, że człowiek po drugiej strony lufy karabinu, to nie bezduszny potwór jak przedstawiała go ideologiczna propaganda rządu, ale przestraszony i zdesperowany żołnierz, który chce przeżyć i wrócić do swojej rodziny. Dla wielu ludzi ta prawda dotarła ze szczególną siłą, gdy zobaczyli zapalane po drugiej stronie zasiek choinki.

W tym znajomym symbolu choinki – ozdoby, która pochodzi jeszcze z czasów pogańskich – brytyjskie i niemieckie wojska odkryły „nagle łączące je ogniwo”, napisał brytyjski pisarz Arthur Conan Doyle po wojnie (konflikt ten, pochłonął życie jego syna). „To było niesamowite zdarzenie” – rozważał Doyle – „i musiało wzbudzić gorzkie myśli u wszystkich wysoko urodzonych konspiratorów knujących przeciwko pokojowi na świecie, którzy w swoich szalonych ambicjach podburzali ludzi, aby ci brali się za podrzynanie gardeł, zamiast wziąć się za ręce”.

W niezwykłym liście opublikowanym 4 stycznia w londyńskim „The Times of London” pewien niemiecki żołnierz stwierdził, że „wspaniałe sceny, które miały miejsce w okopach [w czasie świąt Bożego Narodzenia] pokazały, że nie ma złości ani po naszej stronie, ani w wielu ludziach, którzy zostali nastawieni przeciwko nam”. Z pewnością inaczej rzeczy się miały w przypadku tych, którzy zaaranżowali tę wojnę, „wysoko urodzonych konspiratorów przeciwko pokojowi na świecie”. Jak zauważa brytyjski historyk Niall Ferguson, plany ludzi stojących za wywołaniem wojny zakładały „maksymalną rzeź przy ich minimalnych kosztach”.

Nieformalny rozejm zawarty w czasie Bożego Narodzenia na froncie, przetrwał do następnego dnia (znanego Brytyjczykom jako „Boxing Day”). Niestety brutalne działania wojenne wznowione jeszcze przed Nowym Rokiem zniszczyły krótkotrwałe porozumienie, która pojawiło się pomiędzy chrześcijanami z przeciwnych obozów.

Większość wojen to bezsensowne masowe mordy i niepotrzebne zniszczenia. Jednak I wojna światowa jest godna uwagi nie tylko ze względu na to, że można było jej uniknąć a jej wybuch nie miał uzasadnienia, tak jak w przypadku większości wojen. Odegrała ona bowiem rolę w otwarciu bram piekieł. Powszechny głód i doprowadzenie do ruiny gospodarczej Niemiec, w czasie wojny i po jej zakończeniu, przyczyniły się do rozwoju ruchu narodowego socjalizmu (nazizmu). Prawie identyczne zniszczenia doprowadziły Lenina i bolszewików do władzy w Rosji. Benito Mussolini, socjalistyczny agitator, uważany za spadkobiercę Lenina, doszedł do władzy we Włoszech. Radykalne odłamy nietolerancyjnego totalitarnego nacjonalizmu stały się wrzodem Europy. Nasiona przyszłych wojen i terroryzmu zostały głęboko zasiane nawet na Bliskim Wschodzie.

Co by się stało, gdyby w 1914 r. zawieszenie broni na Boże Narodzenie zakończyło wojnę? Czy mógł nastąpić wynegocjowany pokój, który uratowałby wielu chrześcijan? Nie wiemy. Wątpliwe jest, czy „wysoko urodzeni konspiratorzy przeciwko pokojowi na świecie” zostaliby na długo zniechęceni do realizacji swoich obłąkanych planów. Na pewno jednak rozejm – ta fermata w symfonii zniszczenia – zilustrował ponadczasową prawdę o naturze ludzkiej duszy zaprojektowanej przez Stwórcę.

Zastanawiając się nad tym nietypowym zawieszeniem broni, szkocki historyk Roland Watson napisał: „Państwo wydaje rozkazy 'Zabijaj! Okaleczaj! Podbijaj', ale instynkt ukryty w każdym człowieku wzbrania się przed wysłaniem kuli w kierunku kogoś, kto nie popełnił żadnego przestępstwa, a kto raczej mówi wraz z nim: „Co ja tu robię?””.

Tak oto na krótki czas dobra nowina wstrzymała krwawe działania rządów.

Opracowanie na podstawie „The Truce of God

Jak Sowieci próbowali ukraść Boże Narodzenie

Każdy reżim, który próbuje zastąpić znany nam świat światem syntetycznym, wypowiada wojnę ludzkiej duchowości.

Dziadek Mróz

Kiedy reżimy totalitarne (zazwyczaj lewicowe) przejmują władzę, jedną z pierwszych rzeczy, które robią, jest zniszczenie uświęconych symboli religijnych i kulturowych. Ma to na celu przebudowanie społeczeństwa od podstaw. Przykładem wprowadzania takich zmian jest propaganda sowiecka mająca na celu zastąpienie symboli Bożego Narodzenia. Odnosząc się m.in. do takich działań Ronald Reagan nazywał państwo stworzone przez komunistów „imperium zła”.

Po rewolucji rosyjskiej nowy ateistyczny rząd rozpoczął antyreligijną kampanię. Wszystkie symbole uważane za religijne i/lub „burżuazyjne” zostały usunięte i zastąpione nowymi, świeckimi wersjami. W ten sposób święta Bożego Narodzenia (które w rosyjskim kalendarzu prawosławnym wypadają 7 stycznia) zostały zniesione na rzecz Nowego Roku, a kilka tradycyjnych świątecznych zwyczajów i postaci otrzymało nowe tożsamości. Mikołaj ustąpił miejsca Dziadkowi Mrozowi (fikcyjnej postaci z czasów pogańskich). W nowej „szopce” pojawił się on i jego wnuczka Śnieżka w miejsce Józefa i Maryi, czasem z chłopcem symbolizującym Nowy Rok, dodanym w miejsce Jezusa. Na kartach bożonarodzeniowych często widniał Dziadek Mróz obok radzieckiego kosmonauty w statku kosmicznym oznaczonym sierpem i młotem.

Wszystkie symbole uznane za religijne i/lub „burżuazyjne” zostały usunięte i zastąpione nowymi, świeckimi wersjami.

Tego typu obrazki mogą wydawać się dziś śmieszne, ale działania mające na celu niszczenie tradycji są nieodłączną częścią radykalnych ruchów społecznych, znanych z historii. Pomyślmy o rewolucjonistach francuskich, którzy zastąpili chrześcijański kalendarz kalendarzem naturalistycznym, a nawet zmienili nazwy miesięcy i dni tygodnia, aby uniknąć wszelkich możliwych odniesień do chrześcijaństwa.

Sowieci nie byli jedynymi, którzy mieli problem z Bożym Narodzeniem. Również purytanie z XVII-wiecznego Bostonu byli mu zdecydowanie przeciwni. „Ogłoszenie publiczne”, które przetrwało z tamtych czasów informuje:

„Obchodzenie Bożego Narodzenia zostało uznane za świętokradztwo. Wymiana prezentów i pozdrowień, odświętne ubieranie się, ucztowanie i podobne praktyki szatańskie są niniejszym ZABRONIONE i traktowane jako przestępstwo podlegające karze grzywny w wysokości pięciu szylingów.”

Jedni nienawidzili Bożego Narodzenia, ponieważ było ono religijne, a inni ponieważ było niereligijne. Historia i natura ludzka są pełne sprzeczności.

Sowieci w końcu złagodzili swoje stanowisko. W 1935 roku Paweł Postyszew, członek Partii Komunistycznej, napisał w Prawdzie artykuł piętnujący skrajną frakcję antybożonarodzeniową. Oświadczył, że należy przywrócić święta Bożego Narodzenia dla przyjemności i dobra dzieci. (Nie trzeba chyba tłumaczyć, że celem wszelkich poczynań w stosunku do dzieci było zawsze uczynienie ich posłusznymi sługami państwa). Po upadku Związku Radzieckiego w 1991 roku świętowanie Bożego Narodzenia znów stało się powszechne.

Wszystko to pokazuje, że choć można walczyć z tradycją, nie można jej całkowicie zniszczyć. Może ona zejść pod ziemię, może czekać w uśpieniu, ale gdy tylko zniesione zostaną ograniczenia, tradycja wróci na nowo do życia. Każdy reżim, który próbuje zastąpić znany świat jego sztuczną parodią, jest zasadniczo w konflikcie z duchową naturą człowieka.


Opracowanie na podstawie „How the Soviets Stole Christmas